Menu

Między skałą a morzem

Między skałą a morzem

Rozmawia Wika Kwiatkowska
Zdjęcia Adam Białkowski

Południowa Dalmacja. Z jednej strony góry, z drugiej Adriatyk. I piękna działka na skalistej skarpie. Agatę Ligmann, architekt ze Studia projektowego NAP, to miejsce urzekło od pierwszego spojrzenia. Wspólnie z inwestorami stworzyła dom, który w organiczny sposób wpisuje się w filozofię marki NAP: kult rzemiosła, naturalne materiały łączone z przedmiotami vintage, obiekty designerskie i nowoczesny twist.
Dom w Dalmacji w stylu NAP Back To Craft

Wika Kwiatkowska: Co pomyślałaś, gdy pierwszy raz zobaczyłaś to miejsce?

Agata Ligmann: Wspaniałe! Przepiękna działka, nieruchomość na skale, z jednej strony góry, z drugiej, na wyciągnięcie ręki, morze. Wokół zapach ziół, lawenda, rozmaryny, limonki, cytryny, oliwki… Bardzo pozytywny klimat, dobra energia, otoczenie, historyczne budynki. Spójność i harmonia architektury powiązanej z naturą.

To wszystko było uderzające – od razu wiedziałam, że musimy się wpisać w ten kontekst. Bardzo delikatnie, ale konsekwentnie, nie zważając na to, co powstaje wokół. Bo południowa Dalmacja nie różni się niczym od tego, co dzieje się u nas we współczesnej budowlance. Tam też niestety często widać za mały szacunek wobec tradycji. Ale w tym wypadku, dzięki fantastycznym inwestorom, nie było wątpliwości: chcemy to robić tradycyjnie, zgodnie z wielowiekową sztuką budowy w kamieniu.

Była to idealna materia do stworzenia czegoś właśnie w stylu NAP. A NAP to Back to Craft: kult rzemiosła, łączenie przedmiotów vintage z naturalnymi materiałami, ale też obiekty designerskie i nowoczesny twist.

Od czego zaczęliście?

Na działce stał XIX-wieczny, reprezentacyjny dom, który wymagał generalnego remontu. Należał kiedyś do kapitana żeglugi wielkiej, stąd jego chorwacka nazwa Kapetanova kuća. Na jego tyłach był drugi budyneczek, gospodarczy, w totalnej ruinie. Wiadomo było, że trzeba będzie dłużej poczekać na zgodę konserwatora na projekt przebudowy głównego domu, więc stwierdziliśmy, że zaczniemy od wzniesienia parterowego domku, docelowo dla gości, właśnie na obrysie tego pierwotnego budynku gospodarczego.

I tak powstał kamienny domek na skale. Ten projekt był dla ciebie wyzwaniem?

Bardzo dużym, bo wymagał zupełnie innego myślenia niż projekty wnętrz, którymi zajmuję się na co dzień. Po pierwsze – projekt w innym kraju, mocno osadzony w specyficznej tkance historycznej. No i w zupełnie innych warunkach klimatycznych. Cały kontekst, w który trzeba się wpisać, jest bardzo ważny. Najpierw trzeba było poczuć miejsce, poznać jego historię, dowiedzieć się jak najwięcej o tradycyjnym sposobach dalmatyńskiego budownictwa, zrobić porządny research.

Wspólnie z inwestorami wędrowałam po okolicznych nadmorskich miasteczkach i przyglądałam się ich tradycyjnej, kamiennej zabudowie. Niesamowicie ważnym doświadczeniem okazała się wizyta w opuszczonej górskiej osadzie, gdzie – mimo że to obszar sejsmiczny – zachowały się kilkusetletnie kamienne mury. Przyglądałam się temu, jak te domy były budowane, jaką miały konstrukcję, jakie dachy, sprawdzałam grubość ścian, oglądałam różne detale – okna, obramowania, okiennice.

Chciałaś to odtworzyć?

Szukałam inspiracji w przeszłości, ale nie chodziło o odtworzenie tego, co było, jeden do jednego. Chcieliśmy mówić o architekturze tradycyjnej współczesnym językiem, dopasować ją do potrzeb jej dzisiejszych mieszkańców. Ale to, że budynki z kamienia stoją wieki, było jeszcze jednym argumentem za tym, by wrócić do tego w czasach, w których wszyscy na potęgę wylewają beton.

Więc zaprojektowałaś stary-nowy dom z kamienia?

Stanął na skarpie, na pierwotnym obrysie w kształcie litery L. Jest maleńki, ma około 40 metrów kwadratowych, ale pomieścił wszystko, co konieczne: sypialnię, salon z kuchnią i łazienkę. Typowy domek gościnny dla dwóch osób. Mury, wykonane z lokalnego kamienia, również z rozbiórki pierwotnego budynku gospodarczego, mają prawie pół metra grubości. Dach też jest kryty kamieniem, układanym w sposób tradycyjny, na zakładkę. Wyzwaniem okazało się nie tylko znalezienie materiału – po kamienne płyty trzeba było jechać aż do Bośni i Hercegowiny – ale też przekonanie do pomysłu miejscowych wykonawców.

Stawiali opór hołdom dla przeszłości?

Na początku byli zaskoczeni, bo chcieliśmy, żeby wrócili do tradycyjnej technologii, tej prawdziwej sztuki układania kamieni, którą stosowali ich ojcowie i dziadkowie. Dla nich to było wyzwanie, tak jak współpraca z nimi była wyzwaniem dla nas. Bo jednak bariera językowa, kulturowa, południowe podejście do pracy, czasu, relacji. Ale najważniejsze, że na koniec dnia i my, i oni odczuwamy satysfakcję z efektu.
Dom w Dalmacji w stylu NAP Back To Craft

Docenili szalone pomysły Polaków?

Tak, na przykład to, że zamiast typowych zapraw cementowych, które w tym klimacie pękają, zastosowaliśmy trasowo-wapienne, sprawdzone w Dalmacji już od czasów rzymskiego panowania. One mogą przetrwać wieki. Do obramowania okien i drzwi wykorzystaliśmy historyczne, kilkusetletnie bloki kamienne. Nie są takie „wygłaskane”, od razu dodają bryle miękkości. Kamienna podłoga też pochodzi z odzysku, z posadzki głównego domu. Jedynie w sypialni jest podłoga drewniana: dębowe deski, tylko szczotkowane i polerowane, wyglądają jak stare i nie wymagają dodatkowej konserwacji.

Wiedziałam, że nie możemy ścian wewnątrz banalnie gipsować i pomalować, bo to się będzie kłócić z całą resztą, stąd romans z tynkami naturalnymi. Oglądaliśmy mnóstwo próbek, ostatecznie wybraliśmy tynk gliniany z sieczką słomianą – wygląda obłędnie, nadaje ścianie charakter, strukturę, ma piękne naturalne wybarwienia. Są off-white’y i naturalne beże, brązy, prawie musztardy, jakieś odcienie oliwki. Wszystko w kolorach ziemi.

Pełna konsekwencja?

Tak, stwierdziliśmy, że tutaj nie powinno być żadnych dominant poza naturalnymi materiałami i światłem wpuszczonym przez wiele okien. Są w naturalnym kolorze, obramowane dużymi okiennicami, które mają walor bardzo dekoracyjny. A światło nadaje wnętrzu wręcz pomarańczową poświatę. Budynek, mimo że ma kamienne ściany, posadzkę i dach, nie jest w odczuciu zimny, tylko przyjazny. Stwierdziliśmy, że tę ładną skorupkę ubieramy tylko i wyłącznie w naturalne materiały w kolorach ziemi. Nie walczymy z tym, co narzuca otoczenie. We wnętrzu miejsca jest niewiele, wszystko musiało być spójne. Również kuchnia nie mogła być obcym elementem w całej otwartej strukturze przestrzeni.

Stąd pomysł na miedziane fronty szafek?

Ale w wersji nielakierowanej. Stwierdziłam, że z jednej strony powinien gdzieś pojawić się metal, aby przełamać drewno i kamień, z drugiej – musi naturalnie pasować. A miedź przepięknie patynuje, z czasem coraz bardziej. I ta kuchnia idealnie wtopiła się we wnętrze, niesamowicie gra na niej światło. A po to, żeby duży mebel kuchenny nie dominował w tej przestrzeni, zamiast pasa szafkowego zaprojektowałam okno – prześwit na całą szerokość ściany. To już jest element, który nie ma nic wspólnego z tradycją, tylko mój autorski pomysł, taki współczesny twist.

W domu z kamienia jest miejsce na nowoczesną technologię?

Oczywiście. Ogrzewanie podłogowe, rekuperacja, klimatyzacja czy system audio – to wszystko jest, ale ukryte dla oczu. Chodziło o to, żeby stworzyć coś tradycyjnego, ale komfortowego dla współczesnego, świadomego mieszkańca. Żeby nie marzł, żeby wnętrze oddychało, żeby można było naładować telefon, posłuchać muzyki itd. Komfort jest dostosowany do potrzeb dzisiejszych ludzi, żyjących szybko i w wielu miejscach naraz.

A co z designem?

Bez niego nie moglibyśmy się obyć, ani ja, ani inwestorzy. Jest tu komoda vintage z Atmosphere, designerskie lekkie krzesła Fritza Hansena, lampy z Ay illuminate, bakelitowa kolekcja gniazdek THPG, no i nasze ukochane lampy Gras. Sofa z drewnianą półką, na którą można odłożyć książkę, została specjalnie zaprojektowana dla tej przestrzeni w NAP. Łóżko też jest oczywiście by NAP. Zamiast klasycznego wezgłowia ma skórzany materac, powieszony na miedzianym drążku. A na tarasie – zestaw ogrodowy Thoneta. Stonowaną kolorystykę we wnętrzu przełamuje jeden mały element: błękitna lampka Applique Cylindrique, zaprojektowana prawie sto lat temu przez Charlotte Perriand.

Jej błękit to niebo czy morze?

Chyba nawiązuje do jednego i drugiego. Bo patrząc na kolory za oknem, ciężko się zdecydować, który błękit piękniejszy.

Jest miejsce, które w tym domku lubisz najbardziej?

Kamienny taras przed oknem sypialni. Rosną tu stare drzewa i rozmaryny. Niby zaułek, a jednak główne wejście, z którego wchodzisz prosto do salonu. Bardzo przytulne, ciepłe, fajne miejsce. Moje ulubione. Ten dom zaprojektowałam z elementem pewnego południowego luzu. Przecież to azyl na południu Europy, który służy relaksowi, wypoczynkowi. Nie ma tam miejsca na sztywność. Ma być spokojnie, naturalnie, intymnie. I tak głównym aktorem jest to, co za oknem: morze, słońce, śródziemnomorska roślinność.

Projektowałaś ogród?

Miałam wpływ na ukształtowanie terenu, zaprojektowanie stref – tarasów, zieleni, odpoczynku. Natomiast jeśli chodzi o rośliny, to chylę czoła przed inwestorką. Ja jestem w stanie zabić kaktusa, natomiast ona wspaniale radzi sobie i z aranżacją, i pielęgnacją zieleni. Robi to w sposób swobodny, naturalny. Ma już pola lawendy, nad którymi latają motyle, wielkie rozmaryny, cytrusowe drzewa, figowce, drzewa granatu, oliwki. No i pięć miejscowych kotów, które do niej codziennie przychodzą (śmiech).

Odczuwasz satysfakcję z tej realizacji?

Tak, przede wszystkim z tego, że dom nie przeszkadza, nie kłuje w oczy, nie niepokoi. Że jak wchodzisz do środka, to się tam po prostu dobrze czujesz. Oko ludzkie zawsze wyłapie to, co rozprasza, zaburza harmonię, więc dla mnie największym sukcesem jest stworzenie wnętrza czy bryły, która tego nie powoduje. Podobno mieszkańcy miasteczka są mile zaskoczeni, gdy idąc wzdłuż morza, widzą nowy dom, który wygląda, jakby stał tam od zawsze. Taki odbiór świadczy o tym, że udało się to, co najważniejsze: naturalne wtopienie w historyczną tkankę. Ta realizacja była dla mnie niezwykle cennym poligonem doświadczalnym przed kolejnym dalmatyńskim wyzwaniem.

Przebudową kilkukondygnacyjnego kapitańskiego domu?

Prace trwają na całego! Uchylę rąbka tajemnicy: tam mocno zagra kolor. Już nie chcemy być tacy grzeczni, jak w małym domku. Więc nasza niebieska lampeczka jest takim zanęceniem: „Poczekajcie, zaraz coś zacznie się dziać…”. Tym razem chcemy pokazać, że historyczną bryłę można ubrać w sposób bardzo współczesny, „pożenić” z nowymi trendami. Bo ludzie potrzebują teraz koloru, potrzebują energii. A NAP jest zawsze o jeden krok przed innymi. Mamy taka trendsetterską misję (śmiech).