Formy z kosmosu: Marianna Stuhr
Formy z kosmosu
Rozmawia Wika Kwiatkowska
Zdjęcia Róża Wnuk, Marianna Stuhr
Niełatwo jest być córką i siostrą dwóch superpopularnych aktorów. Marianna wybrała własną drogę. Opowiada o świecie nie słowami, ale obrazami. Tworzy grafiki, ostatnio maluje. W klanie Stuhrów każdy ma sztukę we krwi.
Do Warszawy przyjeżdża na chwilę. Wpada na Mysią, gdzie w salonie NAP wiszą jej grafiki. A potem znajduje dla mnie czas na długą rozmowę, przy kawie i herbacie. Pierwsze wrażenie: niezwykle uważne niebieskie oczy, widać w nich skupienie i spokój. Już po chwili wiem więcej: Marianna Stuhr jest bezpośrednia, niezwykle energetyczna i szczera. Świadoma swojej wartości artystka i pełna uroku blondynka swoim śmiechem wypełnia całą przestrzeń wokół.
W.K.: Na twoim Instagramie czytamy: „International visual artist. Print, paper, and ink lover”. Jesteś artystką bez granic, obywatelką świata, a może Mitteleuropy?
M.S.: Wyprowadziłam się za granicę dwa lata temu, miesiąc przed lockdownem. Dla mnie było to, mimo wszystkich komplikacji i utrudnień związanych z pandemią, bardzo wyzwalające doświadczenie. Chociaż dopiero teraz widzę, jaka to była rewolta. Mój mąż ma polskie korzenie, ale urodził się i dorastał poza Polską. Więc liczyłam się z tym, że w pewnym momencie postanowimy się gdzieś z Polski ruszyć.
Dobrze czujesz się w uroczym, niemieckim miasteczku?
Bardzo, bo jest tam mnóstwo ekspatów i w ogóle jest bardzo międzynarodowo (śmiech). Kronberg to satelita Frankfurtu. Jesteśmy genialnie skomunikowani – piętnaście minut autem albo pociągiem i jest się w sercu miasta.
Nie tęsknisz za dużym miastem?
Mało tego – w poprzednie wakacje byłam w Nowym Jorku, dla którego moje serce zawsze szybciej biło. I nie mogłam tam wytrzymać. Przeżyłam wielkie rozczarowanie. Myślę, że jestem na innym etapie, nie ciągnie mnie już do miast. OK, jak przyjeżdżam do Warszawy, a robię to dość regularnie, czuję się tu fantastycznie. To jest takie moje miejsce, na zawsze.
Bardziej brakuje ci Warszawy niż Krakowa?
Zdecydowanie. Kraków to mój dom rodzinny, lubię tam wpadać, odwiedzam rodziców. Ale to w Warszawie mam wszystko, czego potrzebuję. Tu jestem osadzona w sieci społecznej, odbiorcy mojej sztuki też są głównie stąd. Gdy jako bardzo młoda osoba zaczęłam przyjeżdżać do Warszawy, byłam zadeklarowaną krakuską, ale stopniowo się z tego wyleczyłam. I kiedy po kilkunastu latach mieszkania w Warszawie miałam dwuipółletni epizod w Krakowie, był mi ciężko. To już nie jest moje miejsce, trudno mi się tam odnaleźć. Ale na weekend to świetne miasto i cudne okolice.
Ostatnia zmiana dobrze ci zrobiła?
Na razie odbieram ją bardzo pozytywnie. Bo wiele czynników przestało mnie tłamsić. Jestem w Niemczech anonimowa, czego mi często w Polsce brakowało.
Nikt nie pyta, gdy się przedstawiasz: „Czy z tych Stuhrów?”
I bardzo mi to służy. Rozumiem, że chcąc nie chcąc, ludzie patrzą na innych przez pryzmat nazwiska. I wiem, że to bardziej mój problem niż osoby, która próbuje mnie jakoś zaszufladkować. Domyślam się, że mój brat dużo lepiej sobie z tym radził, w związku z czym poszedł w ślady taty.
Ale podobnie jak brat, byłaś w muzycznej podstawówce. Mogłaś pójść w ślady waszej mamy, skrzypaczki?
Też grałam na skrzypcach, ale w odróżnieniu od Maćka, który skończył podstawówkę na fortepianie, byłam w muzycznej szkole tylko cztery lata. Mama podjęła bardzo dobrą, mądrą decyzję, by mnie stamtąd zabrać. Wcześnie zauważyła, że nie mam odpowiedniego temperamentu, że nosi mnie w różne strony. Nie byłam dostatecznie spolegliwa, by ćwiczyć godzinami.
W dzieciństwie wciąż malowałaś, rysowałaś?
Pomysł na ASP zrodził się w kontrze do rodziców?
Co z nich pamiętasz najbardziej?
Zauważasz u dzieci jakieś zdolności artystyczne?
Podobno też taka byłaś w dzieciństwie. Myślałaś kiedykolwiek o aktorstwie?
Jak rodzice podchodzili do wybranej przez ciebie drogi?
Wolą bardziej tradycyjną sztukę?
A z bratem?
Ma w domu jakąś twoją pracę?
Dlaczego wybrałaś grafikę?
Po skończeniu krakowskiej ASP robiłaś doktorat w Warszawie. Chciałaś doskonalić warsztat, pracować na uczelni?
Ale godnie.
Malarstwo cię nie pociągało?
Niedawno otworzyłaś Atelier Stuhr.
Bezproblemowo łączysz role mamy, żony, artystki?
Twoja sztuka jest bardziej opowieścią o świecie czy o tobie?
Ta fascynacja pomogła ci się zmierzyć z chorobą, przepracować własne problemy?
Efektem był cykl Alina?
Co przyszło po fascynacji ciałem?
Wróciłaś do Maroka?
Na pustyni czułaś się bezpiecznie?
Inspiruje cię natura?
Już dawno odeszłaś od figuratywności – lepiej czujesz się w abstrakcji?
Próbujesz odnaleźć w sztuce odpowiedzi na te egzystencjalne pytania?
Czytasz naukowe teksty?
Najbardziej lubisz swoje najnowsze prace?
Kosmos nie ma granic.
Właśnie – to temat bez dna. Nawet chciałabym, żeby mnie pochłonął na dłużej. Może to jest ten mój temat, który ze mną pozostanie. Zobaczymy. Chciałabym widzieć, że to, co robię, rezonuje z ludźmi i z czasem, w jakim żyję. Zakrawałoby na hipokryzję, gdybym powiedziała: „Tworzę tylko dla sztuki”. Bo w kosmos można tworzyć, ile wlezie, ale ja tworzę też dla innych. Chcę, by moje prace szły w świat. Dobrze jest zyskać potwierdzenie, że inni też wierzą w wartość mojej sztuki, w jej przesłanie. I przyczyniam się do tego, że mają się dobrze.
Artyści socjologowie zajmują się badaniem zjawisk społecznych, psychologowie zagłębiają się w swoje emocje, filozofowie mierzą się z tematami egzystencjalnymi. Są jeszcze esteci. Do której grupy byś siebie przypisała?
Marianna Stuhr:
międzynarodowa artystka wizualna, wielbicielka druku, papieru i tuszu: tak sama siebie określa. W ubiegłym roku, pod Frankfurtem, gdzie teraz mieszka, otworzyła Atelier Stuhr. Jest absolwentką Wydziału Grafiki Krakowskiej ASP oraz studiów doktoranckich na ASP w Warszawie. To tam poznała klasyczny warsztat drukarski. Wyrosła z metalu – akwaforty, akwatinty, suchej igły. Miała też okres linorytów i romans z sitodrukiem. W swoich pracach poszukuje równowagi między tradycją a nowoczesnością, łączy współczesną ekspresję z klasycznymi technikami druku. Interesuje ją koncepcja pustki w obrazie, tego, co widzialne i niewidzialne, przedstawione i abstrakcyjne. Ostatnio pochłania ją astrofizyka, zagadka i bezkres kosmosu. Niedawno zaczęło ją ciągnąć do malarstwa i coraz chętniej zamienia rysik na pędzel, a papier na płótno.