Tak, na przykład to, że zamiast typowych zapraw cementowych, które w tym klimacie pękają,
zastosowaliśmy trasowo-wapienne, sprawdzone w Dalmacji już od czasów rzymskiego
panowania. One mogą przetrwać wieki. Do obramowania okien i drzwi wykorzystaliśmy
historyczne, kilkusetletnie bloki kamienne. Nie są takie „wygłaskane”, od razu dodają bryle
miękkości. Kamienna podłoga też pochodzi z odzysku, z posadzki głównego domu. Jedynie w
sypialni jest podłoga drewniana: dębowe deski, tylko szczotkowane i polerowane, wyglądają jak
stare i nie wymagają dodatkowej konserwacji.
Wiedziałam, że nie możemy ścian wewnątrz banalnie gipsować i pomalować, bo to się będzie
kłócić z całą resztą, stąd romans z tynkami naturalnymi. Oglądaliśmy mnóstwo próbek,
ostatecznie wybraliśmy tynk gliniany z sieczką słomianą – wygląda obłędnie, nadaje ścianie
charakter, strukturę, ma piękne naturalne wybarwienia. Są off-white’y i naturalne beże, brązy,
prawie musztardy, jakieś odcienie oliwki. Wszystko w kolorach ziemi.
Tak, stwierdziliśmy, że tutaj nie powinno być żadnych dominant poza naturalnymi materiałami i
światłem wpuszczonym przez wiele okien. Są w naturalnym kolorze, obramowane dużymi
okiennicami, które mają walor bardzo dekoracyjny. A światło nadaje wnętrzu wręcz
pomarańczową poświatę. Budynek, mimo że ma kamienne ściany, posadzkę i dach, nie jest w
odczuciu zimny, tylko przyjazny. Stwierdziliśmy, że tę ładną skorupkę ubieramy tylko i wyłącznie
w naturalne materiały w kolorach ziemi. Nie walczymy z tym, co narzuca otoczenie. We wnętrzu
miejsca jest niewiele, wszystko musiało być spójne. Również kuchnia nie mogła być obcym
elementem w całej otwartej strukturze przestrzeni.
Ale w wersji nielakierowanej. Stwierdziłam, że z jednej strony powinien gdzieś pojawić się metal,
aby przełamać drewno i kamień, z drugiej – musi naturalnie pasować. A miedź przepięknie
patynuje, z czasem coraz bardziej. I ta kuchnia idealnie wtopiła się we wnętrze, niesamowicie
gra na niej światło. A po to, żeby duży mebel kuchenny nie dominował w tej przestrzeni, zamiast
pasa szafkowego zaprojektowałam okno – prześwit na całą szerokość ściany. To już jest
element, który nie ma nic wspólnego z tradycją, tylko mój autorski pomysł, taki współczesny
twist.
Oczywiście. Ogrzewanie podłogowe, rekuperacja, klimatyzacja czy system audio – to wszystko
jest, ale ukryte dla oczu. Chodziło o to, żeby stworzyć coś tradycyjnego, ale komfortowego dla
współczesnego, świadomego mieszkańca. Żeby nie marzł, żeby wnętrze oddychało, żeby
można było naładować telefon, posłuchać muzyki itd. Komfort jest dostosowany do potrzeb
dzisiejszych ludzi, żyjących szybko i w wielu miejscach naraz.
Bez niego nie moglibyśmy się obyć, ani ja, ani inwestorzy. Jest tu komoda vintage z
Atmosphere, designerskie lekkie krzesła Fritza Hansena, lampy z Ay illuminate, bakelitowa
kolekcja gniazdek THPG, no i nasze ukochane lampy Gras. Sofa z drewnianą półką, na którą
można odłożyć książkę, została specjalnie zaprojektowana dla tej przestrzeni w NAP. Łóżko też
jest oczywiście by NAP. Zamiast klasycznego wezgłowia ma skórzany materac, powieszony na
miedzianym drążku. A na tarasie – zestaw ogrodowy Thoneta. Stonowaną kolorystykę we
wnętrzu przełamuje jeden mały element: błękitna lampka Applique Cylindrique, zaprojektowana
prawie sto lat temu przez Charlotte Perriand.
Chyba nawiązuje do jednego i drugiego. Bo patrząc na kolory za oknem, ciężko się
zdecydować, który błękit piękniejszy.
Kamienny taras przed oknem sypialni. Rosną tu stare drzewa i rozmaryny. Niby zaułek, a jednak
główne wejście, z którego wchodzisz prosto do salonu. Bardzo przytulne, ciepłe, fajne miejsce.
Moje ulubione. Ten dom zaprojektowałam z elementem pewnego południowego luzu. Przecież
to azyl na południu Europy, który służy relaksowi, wypoczynkowi. Nie ma tam miejsca na
sztywność. Ma być spokojnie, naturalnie, intymnie. I tak głównym aktorem jest to, co za oknem:
morze, słońce, śródziemnomorska roślinność.
Miałam wpływ na ukształtowanie terenu, zaprojektowanie stref – tarasów, zieleni, odpoczynku. Natomiast jeśli chodzi o rośliny, to chylę czoła przed inwestorką. Ja jestem w stanie zabić kaktusa, natomiast ona wspaniale radzi sobie i z aranżacją, i pielęgnacją zieleni. Robi to w sposób swobodny, naturalny. Ma już pola lawendy, nad którymi latają motyle, wielkie rozmaryny, cytrusowe drzewa, figowce, drzewa granatu, oliwki. No i pięć miejscowych kotów, które do niej codziennie przychodzą (śmiech).
Tak, przede wszystkim z tego, że dom nie przeszkadza, nie kłuje w oczy, nie niepokoi. Że jak
wchodzisz do środka, to się tam po prostu dobrze czujesz. Oko ludzkie zawsze wyłapie to, co
rozprasza, zaburza harmonię, więc dla mnie największym sukcesem jest stworzenie wnętrza
czy bryły, która tego nie powoduje. Podobno mieszkańcy miasteczka są mile zaskoczeni, gdy
idąc wzdłuż morza, widzą nowy dom, który wygląda, jakby stał tam od zawsze. Taki odbiór
świadczy o tym, że udało się to, co najważniejsze: naturalne wtopienie w historyczną tkankę. Ta
realizacja była dla mnie niezwykle cennym poligonem doświadczalnym przed kolejnym
dalmatyńskim wyzwaniem.